Strona:Józef Weyssenhoff - Syn Marnotrawny (1905).djvu/175

Ta strona została przepisana.
—   167   —

dzieją wyprawienia Kobryńskiego przed Wielką, nocą, gdyż partya w klubie trwała w najlepsze. Jeżeli zaś z jednej strony nie chciał do czasu zwracać uwagi na zabiegi swe o panią Anną, to z drugiej pragnął jej dowieść, że tylko dla niej wybrałby się do Rzymu.
Gdy pani Oleska i Fabiusz oznajmili mu zgodnie, że wyjadą pojutrze, Jerzy odrzekł z bolesną powagą:
— Jedzie i moja siostra z mężem, i państwo d’Anjorrant, i Słuszka.
Pani Anna zarumieniła się nagle:
— A pan?
— Ja muszę tu pozostać.
— To szkoda... dla pana.
Odęła usta niechętnie, a wzrok jej, zwykle jasny i prosty, ominął trochę pogardliwie Jerzego, który patrzał posępnie, niby ofiara nieodgadnionych przeznaczeń.
Fabiusz nie namawiał Jerzego do wspólnej podróży, i rozmowa ogólna oziębła do tego stopnia, że wszyscy uciekli się do filiżanek z gorącą herbatą. Gdy już Dubieński miał wychodzić pani Anna znalazła chwilę na zapytanie, którego Fabiusz nie dosłyszał:
— Może pan wyjeżdża gdzieindziej?
— Nie, pani. Gdybym się mógł stąd ruszyć, z pewnością podążyłbym do Rzymu.
— Chyba obowiązek?... Ej, niech pan jedzie!...