Strona:Józef Weyssenhoff - Syn Marnotrawny (1905).djvu/176

Ta strona została przepisana.
—   168   —

— Dla tych słów pani, dla tych jednych na świecie, gotów jestem wszystko poświęcić.
Pani Anna chciała osłabić znaczenie tych słów mimowolnie czarodziejskich, ale niezręcznie było mówić dłużej na uboczu z Jerzym, więc rzekła tylko:
— W każdym razie zobaczymy się jeszcze przed wyjazdem?
— W każdym razie.
Trzeba było teraz namówić Kobryńskiego. Pociechy religijne Wielkiego Tygodnia, wspaniałości sztuki starożytnej stanowiły dla Władzia pojęcia zupełnie oderwane, do których zgłębienia nie czuł wcale pociągu. Przytem pani de Sertonville zostanie z pewnością w Nizzy; Kobryński nie spodziewał się pociągnąć jej za sobą do Rzymu, widział bowiem z boleścią, że wpływ jego na nią, jeżeli jakikolwiek istniał, osłabia się z każdym dniem. Przegrywał stale w ostatnich czasach, wyczerpał wszelkie dozwolone i zakazane źródła kredytu. Był w prawdziwych opałach; zaledwie ratował swą »pozycýę« pomysłowymi rzutami finansowymi, do których miał niejakie zdolności.
Jerzy wstrzymał się od powtarzania szwagrowi budujących przemów w rodzaju tych, które sam słyszał od Tereni. Utyskiwał tylko, że nie może jechać do Rzymu, dokąd wybiera się najlepsze towarzystwo. Każdy znajdzie tam to, czego szuka: jedni spokój, drudzy wrażenia artystyczne,