inni znowu doskonałą partyę w klubie »della Caccia«.
— Czy wiesz co o partyi w Rzymie? — zapytał przemyślny Władzio.
— Mnie to mało obchodzi, ale d’Anjorrant i Schwind tylko dlatego jadą. Podobno nigdy tyle nie grano w karty »alla Caccia«, jak w tym roku. Jest duży zjazd bogatych ludzi. Schwind mówi, że tam dopiero można wygrać, bo ma się do czynienia z panami, nie, jak tutaj, z tłumem zawodowców.
Kobryński uznał tę wiadomość za ważną i pożyteczną. Nagle skłonił się do ogólnych projektów, pragnął tylko doczekać Wielkiejnocy. Tego samego zdania był d’Anjorrant, gdyż twierdził, że w Wielkim Tygodniu wszystko zamknięte w Rzymie, oprócz kościołów. Zamykają muzea, ustaje ruch towarzyski i klubowy, zwłaszcza w świecie »czarnych«, między którymi ma się oczywiście najwięcej znajomych. Margrabia był co do obozu katolikiem.
Tymczasem Olescy wyjechali, zostawiając Zosię w Nizzy pod opieką pani Jabłońskiej. Przyszedł czas wielkanocny, na Rivierze wyglądający inaczej, niż w innych zbiorowiskach ludzi. Nie słychać tu nigdzie dzwonów kościelnych, życie nie rozgrzewa się wesoło i uroczyście, raczej nawet powszednieje. Ciągłe święto zmysłów, trwające tutaj, nie godzi się ze wspomnieniami obcych rocznic świątecznych. Prawdziwe »towarzystwo«
Strona:Józef Weyssenhoff - Syn Marnotrawny (1905).djvu/177
Ta strona została przepisana.
— 169 —