Strona:Józef Weyssenhoff - Syn Marnotrawny (1905).djvu/18

Ta strona została przepisana.
—   10   —

Wszystkie oczy spoczęły z lubością na postaci księżny Kobryńskiej: nikt nie wątpił, że Terenia jest promieniem. Tymczasem pan Maciej ciągnął dalej:
— Powziąłem dzisiaj postanowienie. Jeżeli Jerzy nie zmieni gruntownie i odrazu sposobu życia, odbiorę mu pensyę.
— Ach, papo! — zawołali prawie wszyscy chórem, a szczególnie ten wyrok podziałał na Romualda. Zakrył twarz rękoma i siedział tak, jakby go blask sprawiedliwości oślepił. Rozmowa o pieniądzach stała się zaraz poważną.
— Tak, moje dzieci, nie widzę innego sposobu.
Zrezygnowane ne milczenie przerwał książę Władysław:
— Słyszałem, że Jerzy nie opływa w dostatki, że ma nawet długi, o! niewielkie!
— Słyszałem i ja — rzekł pan Maciej uroczyście. — Długów nie zapłacę. My długów nie zaciągamy, ani ja, ani pan kasztelan, ani ty, Romualdzie, prawda?
— Nigdy! — odpowiedział syn pierworodny z męskiem oburzeniem.
— Tak... Jerzy nie szanuje wcale naszej tradycyi. Trzeba go przemocą wprowadzić na drogę cnoty. Dlatego umyśliłem odebrać mu pensyę.
Romuald odjął ręce od twarzy; siedział posępny, już przekonany o niechybności wyroku ojca. Panna Paulina próbowała błagać: