Strona:Józef Weyssenhoff - Syn Marnotrawny (1905).djvu/181

Ta strona została przepisana.




XV.

Fabiusz i pani Anna powracali pod wieczór z opactwa Kartuzów »alle Tre fontane«. Powóz toczył się równo po »via Appia nuova«, którą woźnica nazywał uprzednio »bellissima«, namawiając na wycieczkę, a teraz drzemał na koźle, znieczulony przez »vino romanesco« i przez ogromną, senność, rozlaną po Kampanii.
Można już było patrzeć bez olśnienia na słońce złagodzone, przecięte od góry chmurką, wiszące jak rubinowa czara nad ogromnem miastem. W zabarwionym pyle stały rude mury zewnętrzne, dalej masy pospolitych domów mieszały się z kunsztownemi uwieńczeniami starych gmachów, głównie świątyń, odznaczonych wysoką poboczną, dzwonnicą. Na lewo zaś, w oddali, tam, gdzie słońce dobiegało dziennego kresu, gmach jeden, podobny symetrycznej górze, nakrywał miasto błogosławiącą kopułą.
Odezwała się pani Anna: