Strona:Józef Weyssenhoff - Syn Marnotrawny (1905).djvu/198

Ta strona została przepisana.
—   190   —

była rozprzężona i poniekąd bez dowódcy. Bolało to księżnę Teresę, szczególniej teraz, wobec przyjazdu Jerzego, nie wiedziała bowiem, jak się wziąć do misyi nawrócenia brata; zaprowadziła go do Rzymu, to prawda, ale wobec odpadnięcia spodziewanej pomocy dwóch świątobliwych mężów, nie umiała nakreślić planu pobożnej i artystycznej pielgrzymki. Spotkanie Fabiusza nasunęło jej myśl, którą uznała za opatrznościową: ten pewno jest wybornym przewodnikiem po Rzymie! Myśl tę rozważyła przy obiedzie, oświadczyła ją bratu, który zdawał się zupełnie podzielać jej zdanie, a nawet dziwił się trafności wynalazku. Natychmiast więc po obiedzie księżna okazała wiele serdeczności Oleskim, chcąc wyzyskać Fabiusza dla swoich wysokich celów.
Fabiusz nie lubił Kobryńskich, ale trudno było dawnym znajomym, spotkanym w tak dalekich stronach, okazać niechęć, zwłaszcza, że księżna udawała się niedwuznacznie pod opiekę, z giestem wygnanej królowej, która prosi o gościnę w domku jednego ze swych dawnych poddanych: »Patrzcie, oto ja, z Dubieńskich Kobryńska, proszę...« Mówiła zaś trochę prościej:
— Na nieszczęście, dwaj mistrzowie, którzy mieli nam przewodniczyć, monsignor Concomassa i Ojciec Melchior, są słabi. Łowimy więc pana, panie Oleski. Mam nadzieję, że nam pan nie odmówi i znajdzie w nas pojętnych słuchaczów. Jerzy zapewnia, że pan zna Rzym doskonale.