jął go stryj Tadeusz? zapytał pan Maciej, topiąc w zięcia wzrok jeszcze bardziej badawczy.
Teraz Kobryński poczuł ważność swego głosu w radzie i zaczął perorować:
— Te dwie natury, stryj i Jerzy, są bardzo pokrewne. Obaj niespokojni, szukają innych dróg, niż zwykłe; obaj mają taki pęd... rozumie ojciec? do nienaturalnego życia...
— Nie o to pytam — przerwał pan Maciej — ale w jakich są teraz stosunkach?
— Sądzę z listu, że w najlepszych. Nawet przypuszczam, że stryj musiał dać Jerzemu pieniędzy.
Pan Maciej załamał ręce:
— Tadeusz! Jerzy... rany mojego życia!
Zasępił się i pomilczał chwilę, poczem rzekł stanowczo:
— Tem śpieszniej czyńmy naszą powinność. Romualdzie! Napisz do Jerzego, że nadal płacić nie będziemy.
— Ojcze! jeżeli można, zwolnij mnie od tego!
Romuald załamał także ręce dramatycznie, wpatrując się w ojca, oko w oko. Obaj wyglądali, jak wyglądać byli powinni: sprawiedliwość i miłosierdzie.
Zaskrzypiał zmrożony żwir pod oknami i wkrótce ukazał się w bibliotece ksiądz proboszcz, przyjeżdżający na imieninowy obiad do pałacu.
— Niech będzie pochwalony Jezus Chrystus.
— Na wieki wieków.
Strona:Józef Weyssenhoff - Syn Marnotrawny (1905).djvu/20
Ta strona została przepisana.
— 12 —