Strona:Józef Weyssenhoff - Syn Marnotrawny (1905).djvu/207

Ta strona została przepisana.
—   199   —

— Nie trzeba, kochana pani, nadużywać zmysłowych przyjemności.
Pani Oleska wykonała pół obrotu na siedzeniu i spojrzała ze zdumieniem na towarzysza:
— Co to znaczy?...
— Mówię o muzyce.
— Znowu o niej?... A dobrze, wytłómacz mi nareszcie gruntownie, co cierpisz do muzyki. Muzyka jest dla mnie największą, najmilszą sztuką.
— Najmilszą, na to się zgadzam. Wiem, że żadna inna sztuka nie zdoła dać na razie tyle rozkoszy.
— Jeżeli tak, to przyznajesz, że jest i największą, bo o cóż chodzi w sztuce, jeżeli nie o wrażenie?
— O wrażenie pewnego gatunku. Wstrząśnienie nerwów, choćby najrozkoszniejsze, nie jest jeszcze wrażeniem artystycznem. Ale ta dyskusya zaprowadziłaby nas daleko, bo najprzód porozumiećby się trzeba, czem jest sztuka.
— Sztuka?... tak naprędce?... wogóle sztuka jest pięknem, wymyślonem przez ludzi.
— Wybornie. Skoro myśleć zaczniemy, pójdziemy razem, a mówiąc o sztuce, tworząc sztukę, odczuwając ją, niepodobna nie myśleć. Określenie twoje takbym dopełnił: sztuka jest zdolnością ludzką wydobywania piękna z życia i utrwalania go w osobnej, równoległej do życia, formie. Do tego potrzeba talentu i potężnego, wyrobionego umysłu.