Strona:Józef Weyssenhoff - Syn Marnotrawny (1905).djvu/218

Ta strona została przepisana.
—   210   —

miłości. Jak się miłość wyraża przez rzeźbę, albo przez architekturę? Proszę mi powiedzieć.
— Prawda. Trudno, żeby portyk powiedział: kocham! — wtrąciła pani Oleska z dźwięcznym wybuchem śmiechu.
— Chyba przez echo — odrzekł Dubieński i zajrzał jej prosto w oczy.
Fabiusz zerwał się ze swego miejsca, rozkrzyżował szeroko ramiona, jakby na podobieństwo tych ramion Piotrowych, w których cieniu siedzieli, i zawołał:
— Jakto? portyk nie może powiedzieć: kocham?! A cóż mówią te portyki?!
Wyglądał gniewny i natchniony. Inni spojrzeli na niego ze zdziwieniem, ale on sam poczuł niewczesną nagłość swego zapału i rzekł spokojnie, trochę gorzko:
— Inną wprawdzie miłość wyrażają one, niż wasza muzyka, miłosna pośredniczka niższego gatunku. Nazwałbym ją...
— Niech pan nie nazywa, rozumiemy — zawołał Słuszka.
Fabiusz sposępniał na chwilę, ale zaraz głowę podniósł i rzekł:
— Ażeby się tylko porozumieć, trzebaby długich jeszcze wywodów teoryi. Dość ich na teraz, nie prawdaż? Potrzeba nam wrażeń. A żeśmy się już dzisiaj poświęcili wrażeniom artystycznym, proszę za mną.