Strona:Józef Weyssenhoff - Syn Marnotrawny (1905).djvu/219

Ta strona została przepisana.
—   211   —

Przeprowadził swych uczniów na drugą stronę placu i wszedł z nimi pod przeciwległy portyk. Szli długo po »królewskich schodach«, aż zatrzymali się u filaru z napisem: »Do kaplicy Sykstyńskiej«. Fabiusz przeszedł prędko przez »cappella Paolina« i »Sala reggia«, nie chcąc dawać towarzystwu żadnych wrażeń przed jednem, do którego ich prowadził.
Stanęli we środku kaplicy Sykstyńskiej, dość pustej tego dnia i dość jasnej.
— Panowie ją znacie?
Mężczyźni odpowiedzieli, że znają, ale pani Anna była tu po raz pierwszy i zawołała:
— Jak tu pięknie!
— Proszę nie zanadto rozglądać się. Całości dzisiaj nie obejmiemy. Ale wpatrzmy się w sufit przez Michała-Anioła. Co cię w nim na razie uderza?
— Nie wiem, gdzie się kończy architektura, a gdzie zaczyna się malowanie.
Niema architektury. Wszystkie gzymsy, kapitele, cokóły, na których siedzą i klęczą te bliższe niby nam postacie, są malowane na gładkiem sklepieniu, tak zwanem zwierciadlanem. To pierwszy tryumf mistrza w twojem wrażeniu. Ale to dopiero nadzwyczajna biegłość techniczna i znajomość perspektywy plafonowej. To potrafi lada Tiepolo. Wchodzimy zaledwie w podwoje największego na świecie dzieła sztuki plastycznej...