Strona:Józef Weyssenhoff - Syn Marnotrawny (1905).djvu/230

Ta strona została przepisana.
—   222   —

panuje magnetycznie nad całą jej postacią. Mówił więc dalej:
— I wierzę w to, że gdy dwoje ludzi, mogących stworzyć ową spójnię rozkoszną i mądrą, spotyka się z sobą, oboje czują to powołanie swoje wzajemnie, a jeżeli bronią się od niego, jeżeli nie dochodzą do porozumienia, do... uścisku, w najszlachetniejszem tego słowa znaczeniu, to popełniają grzech przeciwko życiu, które ich wola.
— Pan jest fatalistą?
— Nie wiem, do jakiej należę szkoły... może do żadnej. Ale mam o świecie różne swe pojęcia, których nie ogłaszałem nikomu. Tylko teraz czuję straszną chęć zwierzenia się pani, dlatego, że nie spotkałem w życiu kobiety równie... cennej dla mnie.
Pani Oleska, ciągle patrząc przed siebie, podniosła brwi i zesztywniała, jakby gotując się do odparcia napaści.
— Pani nawet nie jest już dla mnie piękną..
— Taak?... — odrzekła machinalnie Anna, zwracając nareszcie oczy na Jerzego, oczy tak zawiedzione, tak szczerze piękne, że zwykły dyalektyk zmieszałby się i cofnął.
Ale Dubieński spojrzał tylko na nią z poważnem uwielbieniem i nie cofnął się pozornie.
— Nie jest pani tą piękną, którą spotykałem dawniej, myśląc: nie można lepiej wyglądać, nie można śliczniej chodzić, mówić, uśmiechać