Strona:Józef Weyssenhoff - Syn Marnotrawny (1905).djvu/237

Ta strona została przepisana.
—   229   —

ciągał jeszcze jeden mniej uświadomiony prąd: pospolity, ale nieśmiertelny powiew młodości i wiosny, zabronione przepisami, ale nakazane przez życie pragnienie szczęścia dla siebie. Więc gdy pola fiołków pachnęły pod Nizzą, gdy włoska muzyka ogarniała ciepłym strumieniem jej zmysły, gdy Jerzy mówił jedynie dla niej w jakimś rzymskim poetycznym zakątku, Anna czuła, że krew lekko i rozkosznie przepływa jej przez serce, a wtedy nie rozumowała, tylko żyła raźniej, rozkwitała jak kwiat w swojej porze, naturalnie, przekonana, że jej się to słusznie należy od losu. I pogrążała się coraz bardziej w ten rozczyn galwaniczny, w którym zasady kobiece, chociażby czystem były złotem, rozpuszczają się i osiadają na przedmioty stałe, umyślnie lub przypadkowo znajdujące się w tym samym rozczynie. Tymczasem jednak rozumowania jej i pragnienia, zasady i porywy, równoważyły się w jej uczciwem i gorącem sercu.
Jerzy miał pozornie dużo prostszy przed sobą kierunek, nie wystawiający go na sprzeczność z samym sobą. Kochał i ufał, że pokochany zostanie; każdy dzień dodawał mu ufności. Przeszkody do urzeczywistnienia pragnień istniały w trudnościach podboju; te trudności nie były nadludzkie, coraz się zmniejszały; za kilka dni, za parę tygodni mógł poprosić o rękę pani Oleskiej i zapewne ją otrzymać. Mógł nawet nie obawiać się współzawodnictwa Fabiusza, bo teraz