był już przekonany, że Fabiusz jest dumnym, a zarazem nieśmiałym wielbicielem Anny, że nie przeszkodzi jej wyborowi dla swoich osobistych widoków.
A jednak młody Dubieński nie był w zupełnej zgodzie z samym sobą. Nagle pośród najgorętszych zabiegów o tę kobietę nową, bardziej upragnioną, niż inne, poczęły mu snuć się po głowie wspomnienia nauk i zasad rodzicielskich, tych samych znienawidzonych »zasad«, które go wypędziły z gniazda. Zaczął rozpatrywać uważnie, czy pani Oleska, gdyby zmieniła swoje na jego nazwisko, odpowiedziałaby ideałowi żony, uświęconemu przez tradycye Chojnogórskie? Czy jest dość bogata? dość wysokiego pochodzenia?... Czy należy do tego nieokreślonego »koła«, w którego samym środku, z Bożej łaski, znajdują się Dubieńscy?
Co za dziwaczne myśli! Przecie on sam, Jerzy, wyzwolił się od wszelkich formuł cudzego wyrobu i użytku. Nie może być, aby takie cienie zwalczonych już, urojonych zresztą, przeszkód, stawały mu wpoprzek drogi?... Są to fałszywe rozumowania, jakieś niefilozoficzne skrupuły, którym on się nie podda. Zaczął badać się w innym kierunku, aby wytłómaczyć sobie pewien dreszcz, który go mimowolnie coraz częściej nawiedzał. I znalazł. On, jako artysta, człowiek przeznaczony do wyższych celów, rzucony w świat
Strona:Józef Weyssenhoff - Syn Marnotrawny (1905).djvu/238
Ta strona została przepisana.
— 230 —