sam kierować; miał wcale nieefektowny plaster na nosie. Schwind twierdził, że dostał malaryi, zwiedzając Colosseum przy księżycu, o czem jednak powątpiewano, tłómacząc sobie inaczej skutki nocnej wycieczki Westfalczyka, zauważono bowiem nieobecność jego w klubie przez całą jedną noc.
Wogóle nie wiodło się mężczyznom w klubie della Caccia: wszyscy mniej lub więcej przegrali, najwięcej Kobryński, najmniej d’Anjorrant. I Dubieński był tego dnia znerwowany: wprosił się na herbatę do pani Oleskiej, zastał tam lady Cosway i Fabiusza, ciągle Fabiusza, nie mógł cieplejszego słowa umieścić. Poszedł więc do klubu, gdzie znajdowali się, jak zazwyczaj, jego znajomi.
Około północy d’Anjorrant, Słuszka, Kobryński i Dubieński wracali piechotą z klubu do hotelu. Dzisiaj po raz pierwszy nie było partyi. Kobryński był wściekły.
— Zabrali nam, co mogli, a teraz nie przychodzą! Ładna buda ten klub! Mówiliście, że tu grają panowie, a ja spotkałem samych łapigroszów. Ładna buda!
— Nie znam innych klubów, mój kochany książę — odrzekł flegmatycznie d’Anjorrant. — Do końca partyi i do końca sezonu siedzą tylko ci, którzy przegrali, wygrywający dostają natychmiast migreny, albo telegramy powołują ich gdzieindziej. Pozostaje walka między zgranymi.
Strona:Józef Weyssenhoff - Syn Marnotrawny (1905).djvu/241
Ta strona została przepisana.
— 233 —