Strona:Józef Weyssenhoff - Syn Marnotrawny (1905).djvu/244

Ta strona została przepisana.
—   236   —

i zaduszną. Wejście mężczyzn dobrze ubranych wywarło wrażenie i uciszyło trochę wrzawę. Ale nowo przybyli kręcili nosami, znajdując kobiety nie dość piękne, a powietrze zbyt ciężkie. Tylko Dubieński ożywił się i zaglądał po kolei w czarne oczy kobiet, jedyne naprawdę ładne szczegóły w całej wystawie. Usiedli jednak i zakomenderowali:
Quatro di birra!
— Gdyśmy byli młodsi, jakoś to lepiej wyglądało — rzekł d’Anjorrant. — Mówię za siebie i za Eustachego, którego już żadna piękność nie porusza, oprócz Wenery Kapitolijskiej i damy pik z dziewiątką.
— O! mój kochany, mów tylko za siebie!
— Co innego Dubieński. Ten już się dowiedział, że ta, która nam usługuje nazywa się Bianca. Patrzcie, jakie do niego stroją miny, a on jak wstępuje w natchnienie. Pewno popełni tej nocy jaką... poezyę. Piękna rzecz młodość.
— Pan zaś źle udaje wiek stateczny — odpowiedział Jerzy. — Właśnie tę najładniejszą, zapewne Rosinę, uszczypnął pan, a teraz ona pana widocznie wyróżnia.
— Sapristi! dobrze patrzy młodzieniec. Jest pan, na szczęście, poetą tylko w wolnych chwilach.
Do ogólnie znanych przymiotów margrabiego należało też wyrafinowane zepsucie, z którem wcale się nie taił. Widok tych kobiet chociaż go