Strona:Józef Weyssenhoff - Syn Marnotrawny (1905).djvu/249

Ta strona została przepisana.
—   241   —

frazesów. Wyjeżdża, aby pokończyć swe obrachunki w Nizzy, obrachunki sumienia. Wzywają go gwałtownie, jechać musi natychmiast. Razem z Rzymem porzuca najpiękniejsze, najlepsze dni życia, które mogą się odnowić, jeżeli ona, Anna pozwoli. Tam, w Nizzy, będzie jej oczekiwał naprawdę jak zbawienia, jak wyzwolenia... Część prawdy, zawarta w tych wyznaniach, wystarczyła mu na dobry akcent zapału i dramatycznej boleści.
— Nie rozumiem pana — odpowiadała pani Anna — a jeżeli mam przypuścić, że jakieś obowiązki w Nizzy są najważniejszym czynnikiem w pana obecnem życiu, to znowu... nie mogę współczuć pana kłopotom...
— O! nie żądam tego, nie chcę. Za parę dni powiem wszystko, jeżeli tylko pani pozwoli... Proszę przybyć tam jak najprędzej!... Proszę mi zachować choć trochę dobrych uczuć, które zdołałem od pani wyżebrać.
Wzruszenie pożegnania i nagłość wyjazdu były powodem, że Anna nie próbowała nawet bronić rąk swych od namiętnych pocałunków, którymi Jerzy je okrywał; ściskała owszem jego dłonie i rzekła, patrząc mu prosto w oczy:
— Pamiętaj pan... jestem szczerą, dobrą, przyjaciółką, trzeba mi mówić prawdę.
Jerzy targnął się rozpaczliwie, chwycił się za głowę, ucałował jeszcze jej ręce i wyjechał.
Siostrę i znajomych zaledwie pożegnał. Ulotnił