się, zostawiając ich z otwartemi ustami, jak ludzi, wpatrzonych w znikające nadprzyrodzone zjawisko.
Najbardziej zadziwiona, zawiedziona, zgorszona była księżna Teresa Kobryńska. Ów brat, który był przedmiotem jej misyi, całem uzasadnieniem przedłużonego już i bardzo kosztownego pobytu na Południu, ów brat odciągnięty przez nią od zgubnych »dyspozycyi«, prowadzony umiejętnie i mozolnie po drodze prawdy do grobu świętego Piotra, ów Jerzy, o którym posłała już do Chojnogóry kilka obiecujących raportów, nagle pryska z Rzymu, i to na trzy dni przed audyencyą w Watykanie! Oczywiście powraca do pani de Sertonville, do życia bez zasad, i lekceważy wszystkie obietnice, których sam wprawdzie nie dawał, ale które Terenia za niego poczyniła, pisząc do ojca.
Do tego moralnego bankructwa przyłączyło się i pieniężne. Władzio grzązł w długi trochę już skandaliczne; zaczęto delikatnie dowiadywać się od księżny: czy nie miałaby zamiaru kontrasygnować pewnych finansowych zobowiązań księcia? Terenia poczuła groźbę zachwiania swej pozycyi, niotyle wobec tych ludzi obcych, których ostatecznie tak prędko znowu się nie spotka, ale wobec ojca, o którego ze wszech miar dbała.
W kilka godzin po wyjeździe Jerzego, oceniwszy powagę sytuacyi, taki napisała list do Chojnogóry:
Strona:Józef Weyssenhoff - Syn Marnotrawny (1905).djvu/250
Ta strona została przepisana.
— 242 —