Strona:Józef Weyssenhoff - Syn Marnotrawny (1905).djvu/258

Ta strona została przepisana.
—   250   —

tylko, lecz dla całego grona osób roztargnionych, obcych. Gdy zaś spostrzegł, że Anna bez zapału wspomina o Sienie, pojechał sam do pięknego umarłego miasta, zostawiając Annę w towarzystwie, z którem razem powróciła do Nizzy. Nawet słowo przyzwoitości zostało wymówione: przyzwoiciej było dla pani Oleskiej trzymać się ze znajomemi kobietami i powrócić wcześniej do dziecka, do Nizzy. Z tych powodów pani Anna pozostawała już od kilku dni bez kontroli ex-szwagra i przyjaciela.
Dzisiejsza wycieczka, nie zbrodnicza wcale, była jednak dla Anny czemś nowem i trochę grzesznem. Pierwszy raz podążyła stanowczo i bezwzględnie za przykładem rozbawionego towarzystwa i za namową Jerzego. Pierwszy też raz nie żałowała, że nie ma przy sobie Fabiusza. Ten wspólny pęd przez kraj pachnący i malowany na pokusę zmysłów, ta słodka komitywa z człowiekiem, którego już odłączyć nie mogła od swych młodych pragnień, godziny fizycznego szczęścia z nim, bez słów prawie, złożone tylko z kilku porozumień oczyma i ze świadomości, że obojgu jest dobrze i tak samo dobrze...
Rozmowa rozpoczęła się właściwie dopiero przy śniadaniu w restauracyi Gorges du Loup. Odezwał się Jerzy do pani Anny:
— Przyznaję się do pospolitego gustu: lepiej mi w Nizzy, niż w Rzymie. Gdyby cały maj był