Strona:Józef Weyssenhoff - Syn Marnotrawny (1905).djvu/260

Ta strona została przepisana.
—   252   —

tu przyjechał, pełen był fantazyi i najlepszych chęci towarzyskich; teraz znacznie spochmurnial, a nawet zauważyłam, że wąsy jego, podbójczo najeżone, opadły?...
— Zgrał się — odpowiedział Jerzy.
— Nie tak znów bardzo — rzekł Słuszka. — Ma duży majątek, może to wytrzymać. Jest trochę znerwowany, nic więcej.
Słuszka wiedział, że majątek osobisty Władzia był nieznaczny, że Władzio głęboko zabrnął, i że nadto winien jemu, także zgranemu, znaczną sumę. Ale nie lubił o niewyraźnych rodakach mówić zbyt obszernie przed cudzoziemcami, choćby nawet przyjaznymi.
— Partya trwa jeszcze tutaj? spytała pani de Nielles, nie dość dobrze pod tym względem powiadomiona, gdyż mąż jej, zawołany sportsmen, nie grywał w karty.
— Jak za najlepszych czasów. Przyjechało trzech spóźnionych Hiszpanów czy Portugalczyków i co wieczór jest po pięćdziesiąt tysięcy w banku.
— To dobrze; póki grają w klubie, póty Nizza jest naprawdę Nizzą. Od waszych tam wzruszeń pulsuje życie przez całe miasto.
Skoro rozmowa stoczyła się na grę i na komentarze o znajomych, trwała bez przerwy, swobodna, lekka i ciekawa, różniąc się odcieniami zaledwie od najniższych porozumień między najniższymi tworami rodzaju ludzkiego: od szwar-