Strona:Józef Weyssenhoff - Syn Marnotrawny (1905).djvu/268

Ta strona została przepisana.
—   260   —

wolę, idę za skinieniem bóstwa czy Fatum i dla posłuszeństwa temu skinieniu gotów jestem poświęcić wszystko, wszystko...
Pozostawał jeszcze spory kawał drogi do drzwi pani Oleskiej, ale Jerzy nie potrzebował mówić dalej, gdyż Anna posmutniała, skłoniła głowę i zamyśliła się widocznie o czem innem.
Dzień zakończyli w tej pospolitości, przed którą wzdrygał się Jerzy: na obiedzie w licznem towarzystwie znajomych. Ale Jerzy już się nie skarżył; ten obiad leżał widocznie także w pasmie jego przeznaczeń, a zarazem dawał mu czas do namysłu. Skoro pozostał sam, zważył swe położenie i doszedł do wniosku, że chwila jest stanowcza. Trzyma już Annę pod władzą swych magnetycznych nakazów: ona już myśli o nim i tylko o nim, zwłaszcza gdy myśli o fizycznem szczęściu. Pora jest oświadczyć się i być przyjętym. Ale właśnie co do tego szczegółu, co do przejścia przez kościół i kancelaryę, Dubieński nie był jeszcze powiadomiony przez swe głosy wewnętrzne, których słuchal. Powiew przeznaczenia był pod tym względem niemy.
— Jednak ślub zdaje się jedyną drogą... Małżeństwo w moim wieku, na progu szerszego życia, jest ofiarą wielu innych aspiracyi. Jest także początkiem i źródłem wszelkich kłopotów. Pozycya moja towarzyska nie polepszy się przez małżeństwo z wdową, mającą już dziecko, noszącą, nazwisko nieznane w Europie.