Strona:Józef Weyssenhoff - Syn Marnotrawny (1905).djvu/269

Ta strona została przepisana.
—   261   —

Dubieńscy zaś byli już w Europie znani: pradziad kasztelan wychowywał się w Wiedniu, w Theresianum, razem z księciem Józefem Poniatowskim... A ojciec??... A stosunki majątkowe??...
Jak natrętne muchy powracały te konsyderacye do rozpalonego czoła poety, chociaż bynajmniej nie opuszczał swego powołania. A powołanym do posiadania Anny czuł się wyraźnie. Tymczasem zaś, nieustraszony nawet przypuszczalną kapitulacyą, mówił do swego gieniusza, jak jeden z marszałków Napoleońskich:
— Co możliwe, wykonane; niepodobieństwo mnie nęci.
I czuł się rycerzem.
Na dzisiaj zaś, aby jeszcze rozgrzać temperaturę dnia, której zauważył wieczorem obniżenie, zapragnął posłać Annie list albo wiersz. Wiersz przyszedł mu łatwiej. Ze świeżych wrażeń wycieczki wyłowił same zapachy, rozpędy, źdźbła szaleństwa; starannie ominął dramatyczne wahania jej lub swoje.
Wiersz ułożył się w nocy, a rano był już w ręku pani Anny.

Pędzim tak drogami
Śród kwitnących drzew,
Wiosna pędzi z nami,
Pędzi woń i śpiew.

Pachną cedrów gaje,
Śpiewa morska ton,