Strona:Józef Weyssenhoff - Syn Marnotrawny (1905).djvu/273

Ta strona została przepisana.
—   265   —

wił pomówić z nią otwarcie, zapominając zupełnie o sobie.
— Od czasu jak was nie widziałem, czy zaszła jaka stanowcza zmiana w zachowaniu się pana Dubieńskiego?
Fabiusz postawił to nagłe pytanie jak spowiednik, nie patrząc w oczy penitentki. Nie mógł też zobaczyć na twarzy pani Anny odbłysku nietylko zdziwienia, lecz i nieprzyjemnego zawodu.
— Nie rozumiem, co Fabiusz chce przez to powiedzieć.
— Może mieszam się nie do swoich rzeczy, jednak tyle się znamy, tak serdecznie zajmuje mnie twoja przyszłość, że pozwalam sobie jeszcze raz zapytać: czy Dubieński ci się oświadczył?
— Nie.
— To źle. Takie rzeczy winny być jasne.
— Co Fabiusz chce przez to powiedzieć? — zawołała żywo pani Anna, rumieniąc się mocno.
— Droga Anno! masz we mnie więcej niż sługę i przyjaciela. Nie wątpiłem nigdy o tobie, mówię tylko o ważnych względach światowych, które, mojem zdaniem, trzeba wziąć w rachubę. Świat powinien wiedzieć odrazu: ten pan stara się o rękę tej pani. Nie można dać wątpić o tem nikomu, bo poważanie należy się nawet od ludzi byle jakich, ludziom tak uczciwym, jak ty i ja, naprzykład.
Anna przeszła od oburzenia do ironicznego trochę uśmiechu.