Strona:Józef Weyssenhoff - Syn Marnotrawny (1905).djvu/274

Ta strona została przepisana.
—   266   —

— Pierwszy raz Fabiusz wydaje mi się niekonsekwentnym. Znam kogoś, który podróżuje ze mną, jest u mnie codzień, a jednak... czy ja wiem w jakich zamiarach? Nie naszą rolą jest zapytywać o to.
Po twarzy Fabiusza przeszła nagła bladość, opanowana kurczowym wysiłkiem brwi i policzków. Uśmiechnął się prawie zupełnie wesoło:
— To co innego! Starzy krewni nie liczą się... stare mentory, dziwaki... Ci mają tylko prawo... lub pretensyę pilnowania korzyści i szczęścia pupilki, i dlatego ja troszczę się o to, jak został określony rodzaj zabiegów pana Dubieńskiego? Co ci powiedział? Gdzie zaszliście w zwierzeniach?
— Bardzo trudno to określić...
Przez chwilę Fabiusz wpatrywał się wzrokiem przenikliwym, ale i błagalnym w panią Anną, która, powracając do roli powolnej uczennicy, spuściła oczy.
— Ponieważ więc mówicie z sobą dużo, widujecie się coraz częściej, ponieważ on nie tai się ze swem uwielbieniem... Wszak nie inaczej?... Dotychczas powinien był już się oświadczyć. O twojej odpowiedzi nie przesądzam; ale co on powinien był uczynić, to wiem.
— Anna spojrzała na Fabiusza tak, jak umieją spoglądać tylko kobiety, pewne swego uroku i działania na mężczyznę: z drażniącem zaufa-