Strona:Józef Weyssenhoff - Syn Marnotrawny (1905).djvu/278

Ta strona została przepisana.
—   270   —

— »Za błękitami był bój i zwycięstwo« — przypomniał sobie słowa wielkiego poety. Dopiero za błękitami?... To otucha innych miłowań, niż miłość dla kobiety.
Tymczasem powołaniem jego jest inny bój, inne zwycięstwo na ziemi. Pomyślał o swym Sląsku, o cichym podboju ludu polskiego, który budził się po wiekach zniemczenia i poznawał z radością swych prawdziwych krewnych. Tam trzeba było jechać dla organizacyi szkół, dla walki wyborczej. Oczekiwano go i wzywano listami.
— Pojadę. Chciałbym jednak, aby Anna wyjechała także jak najprędzej, nie ze mną, ale jak najprędzej. Chyba, że zaręczyny?...
Przełknął westchnienie i szedł brzegiem morza, bez celu, nie mogąc odzyskać moralnej równowagi. Mijał obojętnie przechodniów, udał nawet, że nie widzi spotkanych znajomych. Ale para kobiet, idących naprzeciw niego, zadziwiła go i wyrwała z zadumy. Pani de Sertonville i Krysia Granowska, ubrane jednostajnie w białe suknie i marynarskie kapelusze, trzymały się pod ręce, poufale chichocząc. Fabiusz ukłonił się i otrzymał w zamian od Fernandy lekkie skinienie głowy, a od Krysi ukłon trochę zakłopotany.
Minął je, obejrzał się jeszcze, wreszcie usiadł na ławce pod palmami, goniąc oczyma za oddalającą się parą kobiet.
— Co się tu dzieje jest zdumiewające! Żeby