zawarła się, jak zwykle, istota sprawy, gdy wszechstronnie i dojrzale ją rozważono. I znowu sprawa spoczęła, jak zwykle, w opatrznych rękach naczelnika rodu.
Wieczorem nikt nie wszczął zajmującej wszystkie umysły rozmowy. Wzięto się do czytania artykułu z Revue des deux mondes o poprzednikach Rasyna i Kornela w literaturze francuskiej. Przedmiot wydał się dzisiaj towarzystwu zupełnie obcym, Kobryńskiemu zaś tembardziej, że nie mógł się nigdy dopatrzyć wartości tych wielkich klasyków, a cóż dopiero miał słuchać o ich słabszych poprzednikach? Terenia, sławna lektorka, czytała z mniejszym wdziękiem, niż zazwyczaj. Ogarniające wszystkich nudy natężyły się aż do stanu znerwowania, pod którego wpływem można wyć podobno, jeżeli się nie należy do najlepszego towarzystwa. Temu nastrojowi uległ wreszcie i najodporniejszy pod tym względem pan Maciej, chociaż nigdy w życiu, jak sam zapewniał, nie nudził się.
— Odłóżmy czytanie — odezwał się po ziewnięciu księżny Teresy, stłumionem przez słodki aż do łez uśmiech. — Mamy głowy zaprzątnięte czem innem; myśl nasza nie zdolna dzisiaj oderwać się od sprawy rodzinnej, w której podobno macie mi do przedstawienia pewne projekty... Słucham... Któż to więc wymyślił projekt jechania do Nizzy, o którym mi w ciągu dnia coś wspominano?
Strona:Józef Weyssenhoff - Syn Marnotrawny (1905).djvu/28
Ta strona została przepisana.
— 20 —