Strona:Józef Weyssenhoff - Syn Marnotrawny (1905).djvu/281

Ta strona została przepisana.
—   273   —

jąc sobie nawet podobne wyrazy innych gości, a teraz stwierdzała tylko, że ten Oleski jest zupełnie dobrze wychowany.
— Dom pani nie jest wolny od niebezpieczeństw.
— Oo...? co mi też pan mówi?
— Przyznaję się, że przyszedłem z zamiarem ostrzeżenia pani. Nie wiem, czy mogę mówić swobodnie?...
Rzucił okiem na lokaja i pannę służącą.
— Słowa po polsku nie rozumieją. Niech pan mówi po polsku. Tylko, jeżeli to coś przykrego... jestem bardzo jeszcze osłabiona... lepiej może nie wiedzieć?
— Nic tragicznego; proszę się nie obawiać. Proszę także mi wierzyć, że jedynie życzliwość i uszanowanie dla państwa przyprowadzają mnie tutaj, nie zaś osobista niechęć dla jednej osoby, którą pani przyjmuje.
Pani Granowska z rosnącym niepokojem przyglądała się gościowi, zaczynając żałować, że go przyjęła.
— Mówię o pani de Sertonville, bardzo zręcznej osobie, skoro potrafiła pozyskać miejsce w pani salonie i oddalić dotychczas bliższe wiadomości o swem awanturniczem życiu.
— Co pan mówi?! czyż doprawdy?
— Jeśli pani może poprzestać na tem com powiedział, i oddalić naprzykład od swej córki