Strona:Józef Weyssenhoff - Syn Marnotrawny (1905).djvu/288

Ta strona została przepisana.
—   280   —

— Oczernił mnie przed panią Granowską, to jeszcze gorzej. Wiedział, że najłatwiej zaniepokoić chorą i skrupulatną kobietę. A ja dbam o ten dom, w którym mi okazano bezinteresowną dobroć.
— Gdyby wiedzieć napewno, co tam nagadał, możnaby odrobić.
— To nie dosyć! Tego pana muszę ukarać, a sama nie mam na to doraźnego sposobu. Potrzebuję ręki i serca przyjaciela.
Kobryński pomyślał, że obiecać zawsze można. Rzekł więc z giestem skromnie bohaterskim:
— Jeżeli rękę i serce moje poczytuje pani za godne, są zawsze na usługi.
— Spodziewałam się tego. Z mojej strony, jeżeli wdzięczność moja jest jeszcze dla pana coś warta, będziesz ją miał...
W czarnych jej, rozlanych oczach przebłysnęła lubość drapieżna.
— Mówią o mnie, żem lekkomyślna, a jednak na obietnicy mojej nikt się nie zawiódł.
Władzio rozpromienił się, chociaż bowiem nie wiedział jeszcze, czego od niego właściwie żądają, wiedział czego sam oddawna się doprasza.
— Powiedz, co czynić?
— Nie śmiem dyktować, jak się ma zachować mój rycerz. Trzeba mnie pomścić, a pohańbić moich nieprzyjaciół.
— Pozostaje mi więc tylko przypiąć do hełmu barwy pani. Czy nie dostanę za moją goto-