Strona:Józef Weyssenhoff - Syn Marnotrawny (1905).djvu/29

Ta strona została przepisana.
—   21   —

Zaległo zrazu milczenie. Po chwili mruknął Kobryński, rzucając szybkiem, mijającem spojrzeniem po obecnych:
— Nie ja, w każdym razie.
Romuald jednym szerokim giestem odsunął wszelkie od siebie posądzenie. Panna Paulina zaś zdecydowała się wziąć na siebie odpowiedzialność:
— Kochany Macieju, przyszła mi ta myśl, gdym rozmawiała z Terenią. Może uznasz w swej sprawiedliwości, że środki gwałtowne są niebezpieczne z takiemi naturami, jak Jerzy. Przypomnij sobie, jak było z Tadeuszem.
— Prosiłem, żeby o Tadeuszu nie wszczynano rozmowy bez potrzeby!
— Masz słuszność, przepraszam. Ale jeżeli odejmiesz Jerzemu wszelkie środki, a on się poczuwa do jakichś obowiązków względem tej... tego towarzysza, możesz go popchnąć do... może się zbuntować.
— Zbuntować się?! przeciwko ojcu?!
Czoło pana Macieja marszczyło się coraz groźniej. Skąd ta krytyka jego wyroków? Kto śmiał powiadomić ciotkę Paulinę o zdrożnych stosunkach Jerzego? Powiódł silnemi oczyma po obecnych i oczy ich znalazł spuszczone. Tylko wzrok Tereni spotkał niby błagalny, niby natchniony.
— Papo! — rzekła Terenia — jam się nigdy nie poważyła wątpić o sprawiedliwości i dobroci papy. Ale wymyśliłam, rozmawiając z ciocią, tę