Strona:Józef Weyssenhoff - Syn Marnotrawny (1905).djvu/290

Ta strona została przepisana.
—   282   —

urodzenie, ani przez wychowanie. Naprzykład Oleski popełnił więcej niż głupstwo: zamącił spokój towarzyski i napadł na bezbronną kobietę.
Znajdował echa mniej więcej zgodne. D’Anjorrant, dobrze dziś usposobiony dla księcia, był jego zdania; tylko nie brał zajścia ze strony tragicznej, ograniczał się na niemiłosiernem szydzeniu z Fabiusza:
— Widocznie wasz Rzymianin, pod koniec sezonu, zapragnął urzędu cenzora. Bywali już i tacy Fabiuszowie. Temu możeby kto zawczasu doradził rejteradę do wiejskiego zacisza, bukoliki, zbiór siana, pisanie pamiętników?... Inaczej mogliby go konsulowie skazać na wygnanie.
Schwind zważał rzecz ze stanowiska czysto rycerskiego: nie napastuje się kobiet. De Nielles podążał w szyderstwie za d’Anjorrant’em:
— Możeby się Fabiusz zgodził na dobosza do »armii zbawienia«. Byłby imponujący na tem stanowisku.
Jeden Słuszka, choć nie pochwalał Oleskiego, nie cieszył się z jego pomyłki:
— Musiał mieć pobudki, o których nie wiemy. To człowiek uczciwy. Pod tem coś się kryje...
— Gdyby nawet kryła się prawda, — rzekł d’Anjorrant — ogłaszać ją w tej formie jest kapitalnem głupstwem.
Odezwał się znowu Kobryński:
— Kiedy i prawdy niema. Pani de Sertonville jest zamężna. Jakie były jej stosunki z mę-