Strona:Józef Weyssenhoff - Syn Marnotrawny (1905).djvu/291

Ta strona została przepisana.
—   283   —

żem, to do nikogo nie należy. Pozycya światowa jest regularna. A przytem chciałbym wiedzieć, dlaczego Oleskiemu mielibyśmy zdawać sprawę z naszych obyczajów?!
— »Naszych« to znów dla nas za pochlebne, kochany książę — rzekł d’Anjorrant. — Nie jesteśmy dość piękni, ani dość... Hiszpanami, aby w pogardzie opinii dorównać słynnej Fernandzie. Każdy ma swoją specyalność. My mamy inną.
Kobryński zmiarkował z rozmów, że wprawdzie Fabiusz niema tu przyjaciół, ale pani de Sertonvilie, jeżeli ich ma, to bardzo podejrzanych. Tem trudniejszą wydała mu się misya upokorzenia, zgnębienia lub nawet wygnania Oleskiego, i nie wiedział, jak się do niej zabrać.
Liczył na swą intuicyę. Żałował tylko, że Fabiusz nie bywa w klubie. Żeby go miał tutaj, teraz, potrafiłby go »urządzić«. Trzeba było jednak czekać do jutra.
Nazajutrz trzeźwe powietrze poranne przyniosło mu trochę ostrzeżeń. Gdy spotka Fabiusza, nie może wyraźnie ujmować się za Fernandą z dwóch powodów: popierwsze nie wiadomo, jaki w tym dziwaku mieszka animusz wojowniczy? powtóre: oficyalnie występować jako obrońca pani de Sertonville byłoby trochę śmiesznie, a trochę też zuchwale ze względu na żonę, Dubieńskich i tak zwane »gniazdo«. Że jednak był w wenie, wynalazł dobry wstęp do działania. Przystąpi do Fabiusza nie groźnie, lecz z rozża-