Strona:Józef Weyssenhoff - Syn Marnotrawny (1905).djvu/298

Ta strona została przepisana.
—   290   —

— Niech pani będzie łaskawa przeczytać.
Anna rozwinęła arkusz. Niema na świecie kobiety, któraby nie przeczytała dozwolonego świeżego pisma.
Kobryński oświadczał w tym liście Oleskiemu, że żałuje słów w nerwowem podnieceniu wymówionych i że, uprzedzając wszelkie rekryminacye sam poczuwa się do odwołania swego sądu o akcyi, którą źle oceniał pod wpływem fałszywych ubocznych informacyi. Zapewniał wreszcie o swem poważaniu i prosił o zachowanie mu przychylności, którą wysoko ceni.
List był odruchowo szlachetny, rycerski i wcale do Władzia nie podobny. Anna, mocno, zarumieniona, zapytała:
— To pisał książę Kobryński?
— Przyznam się, że dyktowałem.
Anna chciała dziękować, ale zatrzymała się. Oczy jej dosyć mówiły Jerzemu, a dziękować wydało jej się ubliżającem dla Fabiusza. Po chwili rozrzewnionego milczenia rzekła:
— Bo pan sądził, że Fabiusz ma racyę i że mu się to należy?
— Najzupełniej.
— Działał w szlachetnym zamiarze, ostrzegagając panią Granowską, a potem nie chciał sprawy rozmazywać.
— Oczywiście. Postąpił uczciwie i poważnie, ale trafił na ludzi, którzy go nie umieli zrozumieć.
— Pan jednak zrozumiał go?