Rubenson rozparł się w fotelu i zabębnił palcami po kamizelce.
— Trzeba znać psychologię... Raul nie jest w dobrych interesach. Ja wiem to: on nie jest w dobrych interesach. Potrzebuje dużo na takie życie w Paryżu i Nizzy, więcej niż dwa razy swój dochód, bo papa d’Anjorrant także dużo potrzebował zostawił długi. Majątek margrabiny będzie dobry dopiero po śmierci jej rodziców. Dlatego on musi robić operacye. A któż je zrobi za niego, jeżeli nie ja? On się na tem tak zna, jak ja na... doprawdy nie wiem, na czem ja znam się tak źle, jak on na giełdzie. Dlatego ja Raulowi jestem bardzo potrzebny. Ja na niego mam duży wpływ...
— To wiem. Ale jak przystąpiłeś do przedmiotu? Przecie nie robi on odrazu wszystkiego co każesz?
— To zależy...
Nawet Fernandę niecierpliwił ten zwrot mowy właściwy Rubensonowi.
— Od czego zależy? Mnie przecie wszystko możesz powiedzieć.
— Ja to wiem. Ale są rzeczy nieprzyjemne, o których nie warto mówić. Miałem bardzo nieprzyjemną rozmowę z Raulem...
Skrzywił twarz pooraną już tak wyrazistymi fałdami przez namiętne walki, że najlżejszy dodatek zamieniał to »zwierciadło duszy« w tragiczną maskę.
Strona:Józef Weyssenhoff - Syn Marnotrawny (1905).djvu/302
Ta strona została przepisana.
— 294 —