dwudniową nieobecność w Nizzy. List ten był mu przykry. Takie, widać, odczepne dla starego sługi, którego się nie odprawia, ale też i nie potrzebuje... Jak się masz, Fabiuszu? dokąd tak sobie idziesz?...
— Powinienem był przewidzieć, że ten przeklęty kraj zaczadzi ją zapachami albo i otruje... Dubieński?... Żeby miał więcej wad widocznych, możnaby działać przeciwko niemu, ale nie ma wad... Jedną tylko kapitalną, że za łatwo godzi się z tutejszymi ludźmi, z ich trybem życia. Kto inny nazwie to talentem.
Przyszedł potem list od Kobryńskiego.
Fabiusz przejrzał go, odczytał i zarumienił się.
— Co to jest? Jakaś protekcya! Sam Kobryński nie wymyślił tego listu.
Nieproszona szlachetność tego wystąpienia wzburzyła Oleskiego.
— «Uprzedzając wszelkie rekryminacye...» Wiedział przecie, że rekryminacyi nie będzie. W tych wyrazach jest nietylko nowa krytyka mojego postępowania, lecz i dowód cudzego współpracownictwa... Komuż miałbym zawdzięczać? Przyjaciół mam mało. Anna nie mieszałaby się do tych rzeczy. Może Słuszka?... Bez porozumienia ze mną?... A gdyby przypadkiem... Dubieński?...
Samo to przypuszczenie obraziło go bardziej, niż natchnione przez zemstę pani de Sertonville słowa Kobryńskiego, niż krytyka, którą przeczu-
Strona:Józef Weyssenhoff - Syn Marnotrawny (1905).djvu/306
Ta strona została przepisana.
— 298 —