Strona:Józef Weyssenhoff - Syn Marnotrawny (1905).djvu/313

Ta strona została przepisana.
—   305   —

i jego znajomymi. Proszę pozostać w swojem dobranem kole, ja zaś pozostanę z uczciwymi ludźmi.
— Powiedz pan: z rycerzami groźnymi dla kobiet.
— Pan zaś z obrońcami kobiet publicznych.
Tego było dosyć dla Oleskiego, a nadto dla d’Anjorranta, którego ta zniewaga zaskoczyła niespodziewanie. Oleski wyszedł bez ukłonu.
Margrabia stał przez chwilę samotny, z zaciśniętą pięścią, wściekły. Nietylko nie wybrnął z przyjętej na siebie misyi, ale zaplątał się w dziwaczną awanturę. Smiałka poskromi łatwo. Dobrzeby nawet zgładzić człowieka, który wie zanadto, a mówi za głośno.

Ocknął się i pomyślał, że przedewszystkiem, w każdej chwili trzeba dobrze wyglądać, zwłaszcza wobec przyjaciół, zapatrzonych na jego nieomylność. Mozolnie przybrał wyraz taki, jakby tylko co pękał był od śmiechu i powrócił do sali gry, do swego «świata».
— A moi drodzy! ludzie jaskiniowi jeszcze nie wymarli... gnieżdżą się w Polsce... trzeba będzie od nich żałożyć kwarantannę... Na czem więc stanęliśmy? Aha... mamy jeszcze trzy partye do zagrania. Jestem na posterunku. Kto daje karty?
Skończył zamierzoną liczbę partyi écarté z uwagą i swobodą ogólnie podziwianą. Wielu