Strona:Józef Weyssenhoff - Syn Marnotrawny (1905).djvu/314

Ta strona została przepisana.
—   306   —

bowiem zmiarkowało po niektórych szczegółach, po paru wybuchach głosu, które doleciały, że rozmowa w gabinecie nie należała do zwyczajnych.
Po skończonej grze d’Anjorrant odosobnił się ze Schwindem i de Nielles i tak zaczął:
— Moi kochani! spada mi dachówka na głowę...
Natychmiast i Fabiusz pomyślał o poszukaniu sekundantów, nie wątpił bowiem, że jutro d’Anjorrant przyśle mu swoich. Odrazu wydał mu się najodpowiedniejszym Słuszka. Ale czy zgodzi się sekundować przeciw codziennemu kompanowi? Nie było jednak wielu ludzi do wyboru, więc Fabiusz zdecydował się przedstawić przynajmniej swą sprawę Słuszce. Znalazł go bez trudności, gdyż bawiące się towarzystwo na Rivierze kręci się po kilku udeptanych ścieżkach.
Usiedli na ławce w ogrodzie publicznym, w kojącem powietrzu południowej nocy, patrząc na morze, oblane księżycowem światłem.
— Panie Eustachy! chciałbym panu opowiedzieć jedno zajście osobiste, które wywołałem sam przez niewczesną może prawdomówność, a które zapewne będzie miało poważne skutki.
Sluszka był trochę sztywny. Fabiusz odczuł to nieprzyjemnie.
— Nie będę powtarzał swojej rozmowy z panią Granowską, którą niestety zna cała Nizza, przez co moje życzliwe zamiary mogą być zwichnięte. Sądzę, że miałem obowiązek ostrzedz,