Strona:Józef Weyssenhoff - Syn Marnotrawny (1905).djvu/320

Ta strona została przepisana.




XXVI.

W ogromnym ogrodzie rozkoszy kilku zaledwie ludzi myślało o poważnych i groźnych rzeczach, paru o możliwej śmierci. Reszta chodziła pijana po drogach, przystrojonych pachnącą roślinnością, nad morzem chłodzącem zbytnie upały, po domach i zakładach urządzonych dla wszystkich zachcianek. Byle tylko mieć pieniądze, można posiąść tu wszystko, a nie dbać o nic.
Późna wiosna na tem wybrzeżu jeszcze bardziej upaja niż wczesna. Mnożą się kwiaty afrykańskie, rozmarzające egzotycznie; upał, choć natężony, jest lekki z powodu przesycenia słonym oddechem morza i rzeźwą wonią pomarańcz. Nikt nie opuszcza tego kraju z powodu, że już za gorąco, albo niezdrowo dla ciała, lecz że za gorąco i niezdrowo dla duszy. Jeżeli kto nawet nie czuł nigdy duszy w sobie, poczuje ją tutaj przez ból rozkoszny i trwożny, który zadrga w nim po dłuższym pobycie na Rivierze. I wtedy silniejsi zrywają się: dość tego! prędko pakują kufry i, nie oglądając się na rozpłakaną z tęsknoty