Strona:Józef Weyssenhoff - Syn Marnotrawny (1905).djvu/323

Ta strona została przepisana.
—   315   —

d’Anjorrant bije się jutro na pistolety z pani kuzynem?
Anna pobladła silnie i opadła na krzesło.
— Nie wiem... to nie może być.
— Jakto nie może być? Będzie! za kilka godzin. Ale my temu przeszkodzimy. Gdzie jest pan Oleski?
— W Powinien być w Antibes.
— Wracam stamtąd, niema go domu. Wszyscy gdzieś poznikali. Mój mąż także ma gdzieś noc przepędzić poza domem... d’Anjorrant także. Kryją się... Niech pani sprowadzi do siebie Dubieńskiego.
— Tutaj?... ale noc zapadła...
— To proszę iść do niego... Niema co się namyślać; ostatnia chwila do działania.
Anna powstała instynktownie, ale zachwiała się niezdecydowana i bezradna.
— Albo niech go pani sprowadzi do mnie. Mnie to wszystko jedno.
Ten projekt wydał się odrazu dobrym Annie. Napisala drżącą ręką kilka słów do Jerzego.
— Proszę mi to dać. Mam posłańca, który go znajdzie natychmiast. A my wychodźmy. Powóz czeka przed drzwiami.
Za chwilę dwie kobiety przeniosły się nieopodal do mieszkania pani de Nielles.
W kwadrans później zjawił się Dubieński.
—Zostawiam was samych, porozumiejcie