rów, a teraz nie miał już dość siły, aby konsekwentnie stanąć w rozterce z całym światem, urządzonym wstrętnie i wadliwie. Zresztą było za późno. Od paru miesięcy ustępował ze swych pragnień i teoryi na rzecz obcego porządku, teraz płaci za to niebezpieczeństwem życia i wstydem przed samym sobą. On, Fabiusz Oleski, wmieszany w awanturę pojedynkową w Nizzy!...
Przyszedł tutaj, aby na chwilę zapomnieć. Los jednak był przeciwny, bo do trwającego niepokoju dodawał inny: niepewność o zachowaniu się Anny tej atmosferze niebezpiecznej... Może lepiej, że jej nie zastał: nie pora na rozmowy zasadnicze, a tem bardziej na rozrzewnienia. Ostatecznie zaś był już postanowił iść dalej samotny przez życie, jeżeli życia, które dziś tak lekko naraża, nie zwichnie, lub nie zakończy.
Po chwili pani Jabłońska wprowadziła do salonu Zosię, tłómacząc się usilnie, że dziecko ma już warkoczyki na noc zaplecione.
— Nic to, owszem, wygląda jak osoba. Chodź tu, Zosiu, do światła; chcę z tobą trochę pomówić przed wyjazdem.
Bona oddaliła się dyskretnie.
— Wujaszek wyjeżdża?
— Jutro, moje dziecko. Nawet, jeżelibym nie miał już czasu wstąpić do mamy, pożegnaj ją odemnie. Będziesz pamiętała, Zosiu?
— Będę... Ale wujaszek nie wyjeżdża?
Dziewczynka miała dziś rzeczywiście pozór
Strona:Józef Weyssenhoff - Syn Marnotrawny (1905).djvu/328
Ta strona została przepisana.
— 320 —