Strona:Józef Weyssenhoff - Syn Marnotrawny (1905).djvu/338

Ta strona została przepisana.




XXVIII.

Komedya, kochany Eustachy! komedya życia, komedya cnoty, honoru... A pod tą śmieszną maską, zgniła krew w społeczeństwie. Źle mówię: w społeczeństwie — w tłumie, który zapomniał zupełnie, co się społeczeństwem nazywa.
Fabiusz, bardzo podniecony, chodził po pustym tarasie w Antibes, wczesnym rankiem, po powrocie ze szczęśliwie odbytego pojedynku. Przeciwnicy spudłowali obaj, i zatarg przez to samo został usunięty; stało się zadość honorowi i sprawiedliwości.
Słuszka próbował uspokajać Oleskiego, który teraz dopiero, po pojedynku, był dziwnie wzburzony.
— Kiedy strona wyzywająca zaproponowała w ostatniej chwili jedną kulę zamiast dwóch i pistolety bez wizyerów, cóż to nas mogło obchodzić? Myśmy wyszli z tego znakomicie, z całą rycerską stanowczością i dyskrecyą. Nie można było lepszego nic wymarzyć.