— Czy mnie o to chodzi?! Jedna kula, dwie kule... co mi to wszystko! Co mi to znaczy, że tacy ludzie powiedzą: stał dobrze, wyszedł z honorem! Ja nie mogę wyjść bez honoru; tu go mam, w sumieniu, nie w ich marnej cenzurze. A mnie wstyd, poprostu wstyd, żem się uniósł aż do zapomnienia o swojem skromnem, ale uczciwem stanowisku. Kiedym Kobryńskiemu puścił płazem jego napaść, dałem dowód odwagi; teraz, gdym wywołał prawie zajście z d’Anjorrant’em, uległem... poprostu stchórzyłem.
— Tego już nie rozumiem wcale. Chciałeś zamknąć usta ludziom, którzy pozwalali sobie głośno cię ganić, i uczyniłeś to w sposób zupełnie rycerski.
— Tak się to jeszcze nazywa. Ale pomyśl, zastanów się, co to znaczy.
Usiadł i mówił dalej:
— Mówię z tobą otwarcie, jako z godnym poważania przyjacielem. Miałeś wybór między przyjemnymi stosunkami a przyjściem z rzeczywistą pomocą uczciwemu człowiekowi, który, według ciebie, miał słuszność i tej pomocy potrzebował. Nie wahałeś się poświęcić przyjemności dla uczynku miłosiernego.
— Ależ, Fabiuszu, dajmy temu pokój! Ja postąpiłem, jak każdy inny na mojem miejscu. Ciekawy jestem: czego ty w swojem postępowaniu tak żałujesz?
— Zmierzam do tego właśnie. Przełożyłeś
Strona:Józef Weyssenhoff - Syn Marnotrawny (1905).djvu/339
Ta strona została przepisana.
— 331 —