Strona:Józef Weyssenhoff - Syn Marnotrawny (1905).djvu/345

Ta strona została przepisana.
—   337   —

jako tacy bawią mnie. A także boją się mnie, bo im nie oszczędzam słów prawdy. Może nawet utrzymuję niektórych w rygorze, szczególnie kobiety... Gdyby nie kobiety, dawno porzuciłbym tę międzynarodową koteryę. Sądzę jednak, że pozostając w niej, umiem być pożytecznym.
— Objaśnij mnie, proszę rzekł Fabiusz: co ty właściwie robisz pomiędzy nimi?
— Co?... reguluję, trzymam, stłumiam, wyróżniam...
Słuszka wykonał parę odpowiednich giestów, ale zatrzymał się przed postawą Oleskiego, który, oparłszy obie dłonie na kolanach, kontrolował go życzliwem, ale przenikliwem spojrzeniem. Nareszcie Słuszka roześmiał się:
— Tak... tybyś powiedział, że czas tracę.
— I zdrowie duszy — dodał Oleski.
— Może...
— Wiesz co? Wyjedźmy stąd razem! Masz jeszcze dużo ziemi. Na swojej ziemi można wiele pięknych rzeczy urządzać.
— Teraz nie mogę. Oczekują mnie różne zajęcia w Paryżu.
— Wyścigowe?
— Nietylko.
— Żadnego nie mam prawa mieszać się do twojego życia. Jednak tak głęboko przekonany jestem, że nasze powietrze służyłoby ci lepiej, niż tutejsze, że śmiem nalegać.