Strona:Józef Weyssenhoff - Syn Marnotrawny (1905).djvu/348

Ta strona została przepisana.
—   340   —

morzem zapasy ciężkiego, pachnącego upału. Wracała młoda wesołość wiosny. Nad samem było rozkosznie, szumnie i lśniąco od pian, dążących do brzegu na elastycznych wałach szafiru. Żagle białe, niektóre czerwone, rozsiały się jak motyle po czarodziejskiej łące, a wiatr morski wlewał się do piersi ciepły i pożywny, gasząc i podniecając razem pragnienie. Pociągnąwszy tego napoju, Anna łzy poczuła w oczach i takie bicie serca, że albo krzyczeć, albo całować...
Wolała odejść i odnaleźć spokój w drobnych zajęciach. Przypomniała sobie różne sprawunki, podarki dla przyjaciół w kraju, i poszła po głównych ulicach, przegladając wystawy sklepowe. Zaraz przyszedł jej pomysł, zaćmiewający inne: znaleźć podarek dla Jerzego.
— Potrzebny mi przecie zaręczynowy pierścionek!
Zawróciła więc na quai S-t Jean Baptiste, dążąc do znajomego jubilera, i skoro weszła do sklepu, ujrzała Jerzego, nachylonego nad szufladą z klejnotami.
Zarumieniła się tak silnie, że i na twarzy Jerzego wywołała rumieniec. Podali sobie ręce bez słów powitania i zatrzymali je przez chwilę w drżącym uścisku. Dubieński odezwał się nareszcie:
— Pierwsza wspólna troska...
Właściciel magazynu dobył inną szufladę, rozłożył szybko różne kosztowne stroje, zapewniając,