Strona:Józef Weyssenhoff - Syn Marnotrawny (1905).djvu/353

Ta strona została przepisana.
—   345   —

łem tylko prawdę w kilku szczegółach. Cięży mi to na sercu. Odtąd zawrzyjmy układ, aby mówić sobie nawzajem bezwzględną, prawdę.
— Ja nigdy nie czyniłam inaczej.
— Jesteś najdoskonalsza. Ja się do ciebie dostroję. Tak rozkosznie będzie oddychać prawdą, we dwoje, pośród tego targowiska świata, stojącego na fałszu!
— Jerzy! a gdybyś i teraz nie był szczery?...
— Nie, Anno. Pierwszy raz w życiu czuję potrzebę prawdy, i to tak silnie, jak pragnę ciebie.
Mówił szczerze. Anna uwierzyła, patrząc w jego jasne, nie uciekające oczy. Jednak cień nie ustąpił zupełnie, i wysoki nastrój radości zniżył się. Trzeba było pomówić o rzeczach praktycznych i ostatecznie je określić.
— Więc kiedy i komu ogłosimy nasze zaręczyny?
— Ogłosimy je zaraz wszystkim. Także ojcu, naturalnie. Może to i lepiej oznajmić mu o fakcie spełnionym, niż uprzednio pytać się o zdanie.
— Więc... przewidujesz opór ze strony ojca? Dlaczegoż wcześniej i wyraźnie o tem mi nie mówiłeś?
— Kochałem, droga moja. Nie czyniłem zależnam pozyskania ciebie od kaprysu ojca, który przecie sankcyonować musi, bo nie może nam nic zarzucić.