Strona:Józef Weyssenhoff - Syn Marnotrawny (1905).djvu/354

Ta strona została przepisana.
—   346   —

Pani Anna smutnie opuściła głowę, Jerzy zaś mówił dalej, gorąco:
— Cokolwiek powie, my pozostaniemy z sobą. Prawda, Anno? Dla swojego szczęścia zawarliśmy nasze przymierze, nie dla jakiejś rachuby, tembardziej cudzej, familijnej, lub tym podobnej. Jeżeli tylko twego uczucia mogę być pewny w każdym wypadku, reszta nie istnieje dla mnie.
— Nie możesz wątpić o mnie. Jednak powiedz; dlaczego przewidujesz niechęć ojca? Cóż ja jestem? Czym nie warta... serdecznego przyjęcia do waszej rodziny?
Duma zabarwiła policzki Anny. Jerzy złożył ręce jak do modlitwy.
— Najukochańsza! wartaś królewskiego tronu i całego życia wdzięczności. Jam ciebie nie godzien. Jeżeli mówię o jakichś trudnościach w stosunku z ojcem, to tylko, aby być zupełnie szczerym. Ludzie, przyzwyczajeni do samowładztwa, bywają często przeciwni danemu projektowi jedynie dlatego, że nie powstał w ich głowie. Nie mam zresztą naprawdę zasady do przewidywania oporu ojca.
— Dlaczegóż jednak nie napisałeś przed... dniem wczorajszym?
— Ten dzień jest najpiękniejszym i decydującym dniem życia mojego. Do niego zastosuję resztę życia. Oznajmię natychmiast ojcu o swem szczęściu, a najprzéd siostrze i szwagrowi. Do Chojnogóry nie wiem, czy pisać, czy telegrafo-