Strona:Józef Weyssenhoff - Syn Marnotrawny (1905).djvu/359

Ta strona została przepisana.
—   351   —

dzenia. Nie wiem tylko, czy mój wpływ byłby skuteczny, a w każdym razie mój rozkaz nie podziała na niego.
Romuald, straciwszy wątek przygotowanej mowy, chwiał się równie w zamiarach, jak w swej stojącej postawie.
— Niechże pan usiądzie, i pomówmy jak lepsi znajomi. Znamy się bowiem trochę, choćby tylko pośrednio.
Ordynat Dubieński usiadł, sztywny jeszcze, ale coraz lepiej usposobiony dla pięknej nieprzyciółki, która, podparłszy twarz ręką, patrzała na niego poufale.
— Rozumiem troskliwość pana. Powiem więcej: wszystko, co dotycze Dubieńskich, a więc pana, gorąco mnie obchodzi. Chociaż więc pan obraża mnie przez swe przypuszczenia, nie chcę być mściwą.
— O! bynajmniej! Zamiar obraźliwy nie postał w mojej głowie!
Fernanda wyciągnęła rękę do Romualda, a razem wychyliła szyję, a usta jej bolesne, czerwone, pełne były kobiecej prośby o słodkie przymierze. Dubieński pochylił się nad jej ręką, zaledwie jej nie pocałował. Przysunął krzesło i poczuł się zupełnie rozbrojonym.
— Mówmy zatem otwarcie — odezwała się pani de Sertonville. — Nietylko dla Jerzego, lecz dla wszystkich Nizza jest próbą ogniową.