Strona:Józef Weyssenhoff - Syn Marnotrawny (1905).djvu/360

Ta strona została przepisana.
—   352   —

— To, co powtarza mój ojciec! zawołał Romuald ożywiony.
— Naturalnie, kobiety są głównem niebezpieczeństwem, ale te są wszędzie. Gorsze są intrygi, grasujące tutaj, gorsze te ciemne figury, które w zamieszaniu międzynarodowem uchodzą za zupełnie co innego, niż są w istocie. Czy pan zna Oleskich?
— Spotykamy ich czasami — odpowiedział Dubieński; nie należą do naszych bliższych znajomych.
— Mam nadzieję. Pani nie sądzę, ale jej opiekuna nauczyłam się cenić, jak na to zasługuje. Tam pan powinien był się udać, jeżeli przyjechał W zamiarze ratowania brata.
Romuald nie zrozumiał i prosił usilnie o bliższe wytłómaczenie. Fernanda wzbraniała się:
— Pierwszy raz w życiu znajdują się w takiej pozycyi. Mówić o mało znajomym człowieku z nieznajomym zupełnie jego bratem i wyjawiać różne brudy, które mnie nie dotyczą!
— Ależ pani ma sposobność spełnić dobry uczynek, pomódz mi do ratowania nierozważnego młodzieńca...
— Dobry uczynek?... to tak elastyczne pojęcie! Inny wzgląd skłoniłby mnie do powiadomienia pana: szczera sympatya, już dawniejsza, dla brata pańskiego, i nowa...
Fernanda przerwała, z dziewiczem prawie zakłopotaniem, a Romuald, pogłaskany po sercu,