mienności postanowił sobie zrobić wyższość; zaakcentował swą wytworną powagę, zapiął czarny surdut, dlatego, że wszyscy mieli rozpięte, lekkie ubrania, zapłacił metodycznie i wychodząc ze sztywną pogardą omijał ironiczne, choć powściągliwe uśmiechy ludzi, których żartobliwe uwagi przeczuwał poza swemi plecami. Zresztą w chwili, gdy opuszczał kawiarnię, żółty jakiś człowieczek z ukośnemi oczyma, wysiadłszy z powozu, wchodził do zakładu w towarzystwie dwóch sobie podobnych i odwrócił uwagę ogólną. Romuald posłyszał parę razy tytuł «Monseigneur», skąd wniósł, że nowo przybyły musi być jakimś księciem rasy żółtej. Dubieński prawie zmartwił się, że zeszedł raptem ze sceny, chociaż odgrywał na niej rolę w swojem tylko przekonaniu poważną.
— Dość tego, teraz do obowiązków...
Skierował kroki do hotelu, w którym mieszkali Kobryńscy.
Strona:Józef Weyssenhoff - Syn Marnotrawny (1905).djvu/365
Ta strona została przepisana.
— 357 —