Gdyby Romuald Dubieński obrał był umyślnie czas zjawienia się u Kobryńskich w postaci efektowanego posłańca bogów, nie mógłby znaleźć odpowiedniejszego dnia, niż ten, w którym się zjawił. Książęce gniazdo pełne było zgrozy i popłochu.
Wczoraj przedstawiono księżnie Teresie dokument obligowy na 30.000 franków, na którym obok podpisu swego małżonka ujrzała z niemałem zdziwieniem swój własny podpis. Zaledwie zdobyła się na odpowiedź, że porozumie się z mężem co do zapłaty. Był to jednak cios dotkliwy, gdyż księżna wcale o istnieniu takiego dokumentu nie wiedziała. «Niepoczytalność» Władzia wstępowała w fazę niebezpieczną, a nawet nie można było wyjaśnić tej zawiłej sprawy, gdyż Władzio nie powrócił od wczoraj do domu. Ubocznie tylko dowiedziała się księżna Teresa, że lekkomyślny jej mąż przegrał znowu grube sumy w klubie nicejskim i w Montecarlo.
Jednocześnie spadło na stroskane serce «anioła