Strona:Józef Weyssenhoff - Syn Marnotrawny (1905).djvu/373

Ta strona została przepisana.
—   365   —

Po krótkiem milczeniu rodzeństwo powróciło do harmonii, i rozmowa stała się zgodną, przyśpieszoną, techniczną.
— Pani Oleska ma dziecko? nie prawdaż? — rzekł Romuald.
— Ma córkę sześcioletnią.
— Posagu żadnego, tylko majątek męża?
— Mały w każdym razie.
— Jak ona jest z domu?
— Bóg ją tam wie... gdzieś z Litwy.
Po obliczeniu w tych kapitalnych cyfrach wartości kandydatki na bratową, doszli oboje do przekonania, że wartość jest ujemna, nieodpowiednia do tak wysokich przeznaczeń. Przystąpili teraz do uzasadnienia swego wyroku, do motywów moralnych.
— Przytem — rzekła Terenia — to ciągłe obcowanie wdowy z krewnym męża nie jest wytłómaczone. Pozycya nieregularna.
Romuald potwierdził i postawił nowe zapytanie:
— A jak się tutaj zachowywała?
— Tak sobie... Nic wyraźnego o niej nie mówiono. Ale była naprzykład na jachcie d’Anjorranta, sama, otoczona ciągle przez mężczyzn, a na tym jachcie zabawa doszła do rozmiarów trochę nadzwyczajnych.
— Któż był na jachcie?
— Byli wszyscy, byli i arcyksiążęta. Byłam i ja, ale z Władziem i w swojem towarzystwie.