Strona:Józef Weyssenhoff - Syn Marnotrawny (1905).djvu/389

Ta strona została przepisana.
—   381   —

słaną ze statku szalupą. Dostrzegł nawet napis na boku szalupy: nazywała się «Joyeuse».
Terenia zapragnęła także naocznie przekonać się; ale luneta była nastawiona dla lepszego wzroku niż księżny, która zatem musiała poprzestać na opowiadaniu męża i brata.
Spojrzeli po sobie z rozczarowaniem, i Romuald sformułował smutną oczywistość:
— Widać, że stryj nie zamierza wstąpić do Nizzy. I z nas wszystkich wezwał tylko Jerzego! Dobrze mówi ojciec, że stryj Tadeusz jest niepewny...
Umilkli, goniąc oczyma łódkę, która zbliżała się już do statku.
— Trzeba temu przeszkodzić! — zawołał Romuald zaczerwieniony. — Jeżeli Tadeusz da Jerzemu pieniędzy, przepadły nasze starania... i nasze sposoby.
Twarz księżny Teresy oblała się niby aureolą, chrześcijańskiej męczennicy:
— Daj pokój, Romciu... Stryj nie jest znowu tak skory... i coraz bardziej powraca... Może Bóg go natchnie? Zdajmy się na wolę Bożą.
— Masz słuszność, droga Tereniu — rzekł książę, który dzisiaj był usposobiony tkliwie i pokutnie.
Terenia miała słuszność, tem bardziej, że niepodobieństwem było wstrzymać na morzu szalupę, przybijającą już do jachtu; chybaby ją zatopić za pomocą torpedy. Zaniepokojone rodzeń-